niedziela, 30 stycznia 2011

Spalona sloncem alpinistka

Nie ma to jak ambicje wezma gore nad rozsadkiem;)
Wedle planu wybralam sie dzis kolejka Teleferico na wzgorze Rucu Pichincha.

Mimo, iz nastawialm budzik na 9 rano, obudzilam sie ok 7 i najdelikatniej jak tylko umialam spadlam z pietrowego lozka, zeby wziac prysznic i przygotowac sie do wyjscia. Poszlo sprawnie, tak ze postanowilam jeszcze szybciutko skorzystac z wolnego komputera i napisac wrazenia z wczorajszej podrozy do Otavalo. Ten, kto mnie zna, wie dokonale jak wielka niechecia palam do komputerow i wszelkich urzadzen elektronicznych, ale dzis to one daly wyraz swojej niecheci do mnie. Pisalam doslownie ostatnie zdanie kiedy  nagle padlo zasilanie i starcilam cale moje dzielo  i jakies 20 min. Nic jednak nie dzieje sie w  zyciu bez przyczyny- zostajac w hostalu te 20 min dluzej mialam okazje pozanac dwie dziewczyny ze Szwajcarii, ktore wlasnie wstaly i po kilku wymienionych zdaniach (niestety, nadal w jezyku angielskim) zdecydowaly, ze dolacza do mnie.

Po kilkunastu minutach bylysmy juz w taxi. Bylam przygotowana na ewentualna konwersacje z taksowkarzem w lokalnym jezyku, ale dziewczyny mowily po hiszpansku, wiec poszlo sprawnie (jestem chyba jedyna osoba, a przynajmniej w tym hotelu, ktora podrozuje po Ekwadorze bez znajomosci hiszpanskiego, eh).
Koszt taxi to jakies $3, bo taksowki w Quito sa smiesznie tanie i czasami po prostu nie oplaca sie podrozowac autobusem i ryzykowac zawartoscia kieszeni i plecaka. Trzeba tylko uwazac na taksowkarzy-spryciarzy, ktorzy nie uzywaja taksometrow lub wybieraja dwa razy dluzsza droge do wskazanego celu. Dlatego warto dogadac sie do ceny zanim wsiadzie sie do taxi.

Na miejscu bylysmy ok 9 rano. Na szcescie nie bylo kolejki. Pogoda byla sloneczna, wrecz przepiekna jak na Quito, ktore czesto nazywane jest lodowka Ekwadoru, bo temepratury wahaja sie w granicach 14 st. Mimo wszystko wzielam do plecaka polar i kurtke, bo na ok 4500 m npm zapewne jest zimno i wieje.
Za $8 kolejka linowa zabiera nas na wysokosc ok 4 000 m npm. Widoki przepiekne, prawie nie ma mgly nad maistem i mozna zobaczyc jak duza powierzchnie zajmuje Quito i jak pieknie otoczone jest przez wulkany i pasma gorskie. Dziewczyny twierdza, ze widoki sa takie same jak w Szwajcarii, tylko ze tam na tej wysokosci jest juz snieg, a tu tylko w oddali widac trzy pokryte sniegiem kratery. Robimy sobie sesje zdjeciowa, ja z zdziwieniem stwierdzam, ze nie potrzebuje tylu pozowanych zdjec do zasilenia bazy Facebooka i skupiam sie na odczuwaniu zarowno zmian atmosferycznych w moim ciele jak i pieknych widokow. Czytam tabliczke: Uwaga, nie biegac¨, wszytsko przez to, ze na tej wysokosci jest tak malo tlenu ze wydolnosc pluc jest zbyt niska na taki wysilek. Nie mniej jednak decyduje sie na zdobycie najwyzszego szczytu, ktory widac na horyzoncie i ktory bynajmniej nie zachca do wspinaczki, bo pokryty jest skalami a nie zielenia, ale prowadzi do niego piekny szlak wsrod pasm gorskich i dolin. Moje towarzyszki pasuja i wracaja ta sama kolejka w dol, bardzo sie polubilysmy wiec wymieniamy maile, a ja ruszam przed siebie. Za chwile dolaczaja sie do mnie dwaj Nemcy i tak we dwojke maszerujemy w pelnym sloncu.

Na poczatku jest swietnie, obserwuj, jak slonce odbija sie od skal najwyzszych szczytow, na prawo po cichutku skrada sie mgla i zaslania czesc miasta i staram sie zlapac kazdy promien slonca.
Nie mniej jednak po kilku gorkach i dolinach zaczynam odczuwac brak oddechu, a slonce przygrzewa juz zbyt mocno, wiec rozbieram sie do krotkiego rekawka. Z jednej strony wieje coraz bardziej, bo jestesmy coraz wyzej, a z drugiej nie jestem w stanie zniesc drugiej warstwy ubran na sobie. Trudno, ryzykuje zlapieniem jakiegos przeziebienia lub zapalenia ucha.
Niemcy sa wysocy i ida szybko, za szybko, ale walcze dzielnie z kazda gorka i tylko co jakis czas przystaje, zeby zlapac glebszy oddech i obejrzec sie za siebie. Widoki sa po prostu zachwycajace!
Niemcy probuja pobic jakis rekord a ja probuje przywyknac do niemieckiego humoru w angielskim wydaniu, nie jest zle. W sumie to chyba dzieki nim po 3 godzinach wspinaczki zdobylam ten szczyt, bo motywowali mnie troche zgryzliwymi zartami na temat kobiet i tego, ze powinnam lepiej radzic sobeie  z  trudami, skoro mam zamiar spedzic miesiac w dzungli... a wiec pokazalam Szwabom hehe;) Tak naprawde to sie bardzo polubilismy i juz na samym szczycie posiedzielismy wspolnie, rozmawiajac o zyciu i podrozowaniu i czestujac sie wzajemnie wafelkami, czekolada i liscmi koki, ktore nabylam w Otavalo.

Po tej milej pogawedce decyduje sie zostac dluzej w tym miejscu i porozkoszowac sie widokami, w koncu okupilam to ogromnym trudem. Chlopaki zostawiaja mnie sama na szczycie, bo spiesza sie na autobus do Bano, turystycznego miasteczka z termalnymi zrodlami.

Wiekszosc spotkanych przeze mnie ludzi, czy to w hotelu czy w trakcie zwiedzania, ma bardzo napiety plan podrozy uwzgledniajacy kilka panstw Ameryki Pd i dziwi sie, ze ja zdecydowalam sie spedzic prawie 3 miesiace w jednym kraju. Ich zdaniem to strata czasu, bo jest tyle pieknych miejsc do zobaczenia, a ja jade na minimum miesiac do jakiejs dzungli, zeby uczyc dzieci angielskiego. Tyle tylko, ze wiekszosc z nich szuka jedynie przyjemnosci ciala, mocnych wrazen i adrenaliny a ja raczej wyciszenia, przezwyciezenia wlasnych slabosci i poznania innego stylu zycia.

Po godzinnym samotnym milczeniu na szczycie decyduje sie na zejscie. Idzie super sprawnie, w 40 min jestem na dole. Niestety, jak to ja, nie wybieram bezpiecznej znanej mi juz trasy tylko zbaczam, zeby zahaczyc o maly kosciolek. Niestety, nie przewidzialam, ze sciezka bedzie odgrodzona od kosciolka ogrodzeniem z kolczastego drutu. Nie mam wyboru i probuje to pokonac przez co ranie sie dosc gleboko w reke.
Na szczescie mam ze soba husteczki nasaczone spirytusem wiec przemywam rane, spedzam kilanascie minut w kosciele na modlitwie i wracam kolejka w dol.

Do hotelu docieram ok 17.00 ze spieczona twarza jak pomidor. Rece tez mam poparzone.
Ale bylo warto. Dla tych widokow.

A jutro dzungla....




2 komentarze:

  1. Cieszę się, że jednak udało Ci się tam wejść :)

    Ciekawe kiedy teraz uda Ci się napisać z tej dżungli..

    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  2. Agata, podziwiam, zazdroszczę a piszesz tak, że mam wrażenie jakbym tam była z Tobą pozdrawiam Cię bardzo bardzo cieplutko i trzymam kciuki za niezapomniane przygody

    OdpowiedzUsuń