niedziela, 30 stycznia 2011

Podroz do Otavalo

Wstalam, a raczej obudzono mnie o 7 rano. Okazalo sie, ze grupa Chilijczykow, ktorej wczoraj napomknelam, ze planuje pojechac do Otavalo w sobote, czeka w pelnej gotowosci w holu. Szybka toaleta, tost w reke i lyk kawy i dolaczam do nich, zadowolona, ze nie musze dzis sama podrozowac.
Gdybym wiedziala wczesniej jak ma wygladac ta podroz to nie ryzykowalabym zaspaniem!
Grupa 10 osob (Chilijczycy, 2 siostry Niemki, Fernando z Argentyny i ja) pakujemy sie do Ecovia, jest straszny scisk. Jak sie pozniej okazuje, Niemce w trakcie tych kilku minut ukradziono telefon z przedniej kieszeni jeansow, ja trzymam wszystko w saszetce zawieszonej na szyi i mam oczy szeroko otwarte.
Na komende Fernando wysiadamy z Ecovia i znajdujemy sie na najbardziej ruchliwej ulicy Quito, gdzie nie ma ani przystanku, ani dworca, ani chocby malej zajezdni autobusowej.
Zastanawia mnie jak zamierzamy zlapac autobus do Otavalo. Na odpowiedz nie musialam czekac dlugo.
W pewnym momencie jeden z Chilijczykow na widok wylaniajacego sie zza zakretu autobusu, autobusu bez zadnych oznakowan ani tabliczek z kierunkiem jazdy na przedniej szybie, wybiegl na srodek jezdni i machajac rekami krzyknal cos w stylu ¨Do Otavalo?¨ Autobus nie zwolnil, zatoczyl tylko lekkie kolo, oszczedzajac zycie naszemy koledze, kierowca uchylil drzwi, odkrzyknal ¨Otavalo¨ i juz za chwile cala gupa pakowalismy sie do drzwi autobusu, a kierowca nerwowymi ruchami staral sie przyspieszyc ten proces. W sumie to nic dziwnego, bo cala ta scena miala miejsce na srodku glownej ulicy Quito i za nami ustawil sie juz sznurek samochodow. Zanim usiedlismy, czesc z nas, w tym ja, z momentem ruszenia autobusu znalazla sie na podlodze w przejsciu. Kierowcy tam maja prawdziwie latynowski temperament!
Sama podroz byla niezwykle ciekawa. Podczas gdy caly autobus spal, ja nie moglam oderwac nosa od szyby, bo widoki byly po prostu niesamowite! Gdzie okiem siegnac rozposcieraly sie pasma gorskie, pokryte niska rosinnosia, kaktusami lub trawa, na ktorej pasly sie krowy, takie jak w Polsce :) Calosci magicznego obrazu dopelnialy krete strumyki i wawozy, ktore co jakis czas przecinaly krajobraz.
Autobus jechal jak szalony, droga wila sie jak serpentyna a ja tonelam w zachwytach.
I tak 2 godziny, az dotarlismy do Otavalo.

Warto wiedziec, ze rynek w Otavalo nalezy do najwiekszych w Ameryce Pd. Mozna tam znalezc wyroby reczne Indian, ktorzy specjalnie na te okolicznosc schodza z gor i prezentuja przepiekne kolorowe koce, derki, ubrania, hamaki, instrumenty muzyczne, tradycyjne malunki, wyszywnki, rzezby, bizuterie itp
Bylo na co popatrzec, choc ja nic nie kupilam nic, bo zamierzam tam wrocic tuz przed wylotem do Polski, zeby zaopatrzyc sie w pamiatki i prezenty dla  bliskich.
Osmielilam sie jednak skosztowac traycyjnych smakolykow w ulicznych jadlodajniach. Jako wegetarianka nie skosztowalam miesa swin i kurczakow, ktore w calej swej okazalosci lezalo na stolikach tuz przy ulicy, ale za to zamowilam yuke (cos jak nasza samozna cukinia czy dynia), pieczonego platana (cos pomiedzy slodkim bananem a ziemniakiem) i salatke z avocado i zpailam to sokiem z mango. Calosc kosztowala mnie $3 i wierzcie mi, bylo warto.

Podroz powrotna byla juz mniej obfita we wrazenia wzrokowe, bo po 4 godzinach chodzenia po rynku bylam bardzo zmeczona i co chwile przysypialam.
Po powrocie do hotelu ok 18.00 padlam jak betka do lozka.

Jak to mowia Latynosi, wszystko nalezy robic tranquilo.
I jak to spiewa moj kolega z Argentyny ¨yo no se manana¨..
Ja znam swoje jutro, bo zaplanowalm wycieczke kolejka teleferico na wzgorze nam miastem, ktore jest na wysokosci ponad 4000 m npm.



2 komentarze:

  1. Hola guapa! super sie czyta i juz sie nie moge doczekac nastepnego wpisu! rob zdjecia zdjecia duuuuzo zdjec :)) trzymaj sie dzielnie.pzdr z NL :) Mariusz

    OdpowiedzUsuń
  2. Yo no se manana śpiewa też Marc Anthony :))

    OdpowiedzUsuń