sobota, 29 stycznia 2011

Pierwsze kroki w Quito

Hola mis amigos! ;)
Moj hispzanski jest lepszy z godziny na godzine ( to zdanie potrafie powiedziec tez po hiszpansku;)

Dojechaam cala i zdrowa!
Lot by bardzo przyjemny i nawet nie odczuuam za bardzo tych 23 godzin lotu  z przesiadkami. Juz w samolocie mialam bardzo mile towarzystwo dwoch Kolumbijczykow, wlasnie wracali z Hong Kongu, gdzie w zeszlym roku spedzilam troche czasu wiec wymienilismy wspomnienia.

Zatrzymala sie w uroczym hostalu Grinn Hostal w centrum dzielnicy gringowej Mariscal. Jest tu wszystko i, tak jak powiedzial ojciec dziewczyny, ktora poznalam w samolocie i ktory podrzucil mnie autem z lotniska do hostalu, ¨tu jest wszystko, i to co dobre i to co zle¨. Zakwaterowalam sie w srodku nocy ale wstalam rzesko juz ok 8 rano, bez zadnych oznak zmeczenia ani bolu glowy ) Quito jest polozone na wysokosci ok 2800 m npm, wiec jest tam bardzo rozrzedzone powietrze i wielu przyjezdnych ma problem z oddychaniem, odczuwa bole glowy itp.). Ja na szczescie nie:)
Po poranych ogledzinach zauwazylam ze dziele pokoj z 4 dziewczynami, a w samym hostalu jest nas ok 15 osob z calego swiata.
Czesc z tych ludzi mieszka w tym hostalu juz pare tygodni i traktuje jak dom, bo rzeczywiscie atmosfera jest bardzo przyjemna, mamy do dyzpozycji kuchnie, komputer, z ktorego wlasnie pisze (klawiatura jest calkiem inna stad te bledy i brak polskich znakow, za co z gory przepraszam).

Po porannej toalecie zaryzykowalam samodzielny spacer, motywowana ciekawoscia i glodem ;)
Od razu rzuila mi sie w oczy kolorowa architektura tej okolicy, domki w kolorach czerwonym, zoltym, zielonym, nawet niebieskim, troche jak w bajce ;) dzieci w czerwonych i granatowych mundurkach idace do szkoly i dzwiek klaksonow dobiegajacy zewszad. Nigdy chyba nie widzialam takich ciekawych samochodow, wciaz na czterech kolach ale ksztaly i kolory przykuwajace uwage (o markach sie nie wypowiem, bo sie na nich zwyczajnie nie znam, ale mozna tam spotkac zarowno nowoczesne wysokiej klasy auta jak i stare cadillacs z lat 80-tych).
Znalazlam przytulna cafeteria i przy porannej kawie (tak, tak, zamowilam ja sama, bezblednie przytaczajac dialog z rozmowek polsko-hiszpanskich, z ktorymi nie zamierzam sie rozstawac ani na krok) poobserwowalam sobie ludzi na ulicach i pana kelnera i te smieszne samochody. W tle lecial jakis poranny program o gotowaniu, zerkalam co jakis czas  na ekran i musze przyznac, ze sposob mowienia i prezentowania sie ichniejszych gwiazd telewizyjnych znacznie roznil sie od naszego europejskiego czy tego zapozyczonego z  USA- duzo zbednych min, gestykulacji, patrzenia prosto w kamere i wodzenia za nia wzrokiem, brak dluzszych dialogow, kontaktu wzrokowego z rozmowca, a na drugim planie przestaszeni  statysci... malo naturalnie;) Za to ludzie na ulicy-otwarci, weseli, co chwila ktos wybucha spontanicznym smiechem albo otwarcie adoruje dziewczyne siedzaca obok, duzo w tym radosci zycia i czerpania satysfakcji z danej chwili. Podoba mi sie to bardzo.
To nic, ze pozniej o maly wlos nie dalam sie oszukac sprzedawcy kart telefonicznych (moj telefon dziala tutaj, o dziwo!), coz, widocznie rownie latwo przychodzi im mowienie komplementow jak i kamstw.

Po sniadaniu ktore przeciagnelo sie do 12.00 wrocilam do hotelu, gwizdnelam mape z recepcji i wyruszylam na podboj Starego Miasta, ktore de facto wpisane jest na liste dziedzictwa swiatowego UNESCO. Nazywa sie Centro Historico i dotarlam tam transportem miejskim a  nie taxi, jak sugeruja wszystkie przewodniki bezpiecznego turysty. Oczywiscie bardzo  uwaznie pilnowalam swoich rzeczy, aparat i kase trzymam w przednich kieszonkach dzinsow, bo kosztownosci w plecaku to wrecz zaproszenie dla zlodziei. Skorzystalam z koleji Ecovia, bo ma sztywno wyznaczona trase i przystanki, pozostale autobusy przystaja na zadanie pasazera i nawet tutejsi mieszkancy maja problem z rozkladem jazdy wiekszosci z  nich. Nie ryzykowalam, a Ecovia zawiozla mnie prawie pod same bramy Starego Miasta za $ 0.25 ( nie wazne dokad jedziesz, zawsze placisz tyle samo). Poczatkowo szlam przed siebie w strone wznoszacych sie ponad miastem kopul bazyliki az dotarlam do placu glownego LA Plaza Grande albo La Plaza Mayor, juz nie pamietam. Rozejrzalam sie. Bylo ok 14.00, mase ludzi tak jak ja siedzialo bezczynnie na lawkach w tym ala parku i po prostu patrzylo przed siebie na horyzont. Ten kto nie widzial tego horyzontu powiedzialby ze to strata czasu, ale wierzcie mi, bylo na co patrzec. Miasto otoczone jest pieknymi gorami, na zboczach ktorych jakims cudem stoja domki i mieszkaja ludzie a ponad tym wszystim goruje zamglony krater wulkanu.. wyglada to groznie i majestatycznie, a  wspomniana mgla dodaje temu widokowi jakiejs magi. Z tego zapatrzenia wyrwal mnie nagle stary czlowiek ktory od samego poczatku siedzial obok mnie. Nie moge powiedziec ze swietnie nam sie rozmawialo, bo tempo mowienia mojego sasiada nie pozwalalo mi na wylowienie z jego monologu wielu slow, ktore znalam lub rozumailam, ale musialam sympatycznie to maskowac bo w pewnym  momencie staruszek wzial mnie za reke, ciagna tak przez kilka ulic, mrygajac przy tym porozumiewawczo az wreszcie stanelismy przed brama La iglesia de Compania de Jesus, przepieknego barokowego kosciola z XIX wieku, ktory znajdowal sie na mojej liscie do zwiedzenia. Staruszek usmiechnal sie widzac moja mine i wprowadzil do srodka, probowal przy tym oszukac kasjerke, ze jestem studentka a nie turystka zebym nie placila za bilet (kolejny przyklad przedsiebiorczosci mieszancow Quito) ale suma sumarum nie udalo sie i w ramach rekompensaty zaplacil za moj ( tu dla kontrastu przyklad dobrego serca). Kosciol byl fatycznie piekny, choc jak na moj gyst zbyt duzo zlota , w zasadzie wszystko bylo tam pozlacane, od fasady po kopuly, oltarz, sklepienie.
Podziekowalam mojemu towarzyszowi za wspolny czas  i dalej odbylam samotny juz spacer po miescie, przelotnie skupiajac sie na zabytkach, za to napawajac sie widokami ludzi, ktorzy przygotowuja i jedza posilki, robia zakupy (ja tez zrobilam, kupilam mango, ananasa i lokalne pomarancze, te ostatnie okazaly sie niewypalem, ale reszta byla przepyszna) a nawet protestua przed palacem prezydencki -widac niektore zachowania sa wspole dla ludzi na calym swiecie. Potem zlapal mnie ogromny deszcz, w zasadzie burza, ale zdazylam zlapac Ecovia i pozniej ulokowac sie w pobliskiej restauracyjce i zjesc lunch, tj. almuerzo. Zamowilam meksykanskie wegetarianskie tapaz, bo po tych owocach nie bylam bardzo glodna.
Niestety, nie maja tu yeba mate, wiec zamawiam zwykla miete, szkoda.
Potem sjesta w hotelu, ktora przedluzyla sie do poznego wieczoru i wieczorne wyjscie ze znajomymi z hotelu na tzw. street party. Malo w tym bylo party, wiecej spaceru i mi sie podobalo. Mase lyçudzi w wiekszosci mlodych, zarowno lokalnych jaki przyjezdnych.
Moglabym tak spacerowoac do rana, ale kto napisalby wtedy blog hehe;)
Mam tutaj 3.45 i ani jednej zywej duszy w hostalu, ja tez ide juz spac.

Jutro planuje zwiedzanie Otavalo. Zobaczymy tylko o ktorej wstane;)

Buenas noches

1 komentarz:

  1. Agata.. super pomysł z tym blogiem... czytam i wspomnienia wracają.. części rzeczy się po prostu nie pamięta... nawet po dwóch latach.. ;-)
    Koniecznie pozdrów od nas właścicielkę hostalu.. może nas jeszcze pamięta.. dwa lata temu w lipcu byliśmy było nas 5 osób w sumie 3 facetów i 2 babki :)

    OdpowiedzUsuń